piątek, 10 października 2014

Szybki szpil numer 3

Uzbierało się zaś. Nic natomiast nie było na tyle genialne, żeby poświęcić temu cały post (ok, jedno było ale wszyscy już o tym napisali). Kara musi być. Pardon my french. 
Jedziem!

"All is lost". One man show. Oto z popiołu powstaje Robert Redford, jest sam sobie panem, władcą, okrętem, żaglem i żeglarzem, który (mam wrażenie) pierwszy raz wyrusza w samotny rejs po oceanie. Nuuuudy. Nic się nie dzieje. Serio, mógł to być fajny film. Zmaganie się człowieka z żywiołem, samotność i inne akcje. Ale nie. Mamy nieporadnego staruszka (sorry Robert, lata świetności masz już za sobą), który podczas sztormu traci swą łódzinę i musi przenieść się na ponton. I niby patrzymy jak sobie radzi (nie radzi) w tejże ekstremalnej sytuacji. Im dłużej myślę o tym filmie, tym bardziej mi się nie podoba. A już akcja pod tytułem - dwa ogromne statki przepływające tuż obok pontonu. Nie widzą rac, nie widzą człowieka, nie widzą pontonu. Jeeeee rajt. Leżą pod pokładem i nie patrzę co tam panie na oceanie. Nie polecam. Można jedynie pomarzyć o łódeczce patrząc na wnętrze jachtu pana Roberta.

"David chce odlecieć". Film dokumentalny. Młody niemiecki reżyser, tuż po szkole filmowej, marzy o spotkaniu ze swoim guru - Davidem Lynchem. Jedzie zatem na konferencję dotyczącą medytacji transcendentalnej i tam rozmawia z moim nieulubionym reżyserem. Okazuje się, że Lynch jest członkiem jakiejś dziwnej sekty, która to twierdzi, że latający jogini zbawią świat, a wszystko to jeśli masz w portfelu duuużo kasy. Bo jeśli nie ma, to sorry pal, we don't want you. Film polecam. Lynch jest tutaj akurat chyba tylko po to, żeby przyciągnąć widza znanym nazwiskiem. Fajnie ukazane metody działania sekt. Z jednej strony dziwię się, że inteligentny człowiek jest w stanie wciągnąć się w taki badziew, z drugiej jednak wiem, że manipulować jest bardzo łatwo. Wystarczy być smutnym, samotnym, poszukującym. I już! Reżyser - David Sieveking toczył ponoć ciężkie procesy, Lynch zakazał mu pokazywać film ów. Jednak suma sumarum telewizja pokazała, ja widziałam i polecam. A ciekawostka jest taka, że kiedyś, siedząc sobie spokojnie na ławce zostałam zbombardowana przez kobietę twierdzącą, że tylko pokój, ciała astralne i coś tam może nas uratować. Wręczyła mi plik kartek z dziwnymi symbolami i poleciała kupować buty. Wyrzuciłam do kosza. Jestem na 99 procent przekonana, że byli to latający jogini. A właśnie jakoś mi tak lekko ostatnio.... ;).

"Saga". Komiks. Przeczytałam Tom pierwszy, bo drugiego w Polsce jeszcze nie ma. Taka tam historia miłosna wśród wojen. Alana i Mark są członkami dwóch różnych światów, ras, które od zawsze ze sobą walczą. Zakochują się w sobie, mają najbardziej kjut dziecko ever i tak oto pokonując wroga, przeciwności losu i chroniąc swe dziecię przemierzają galaktykę. Genialne rysunki. Od razu widać kobiecą rękę ( Fiona Staples). Postaci wyglądają świetnie. Mark z rogami barana i córeczka - Hazel z mini różkami - czad. Duchy dzieci ze zwisającymi jelitami i połową mózgu - czad. Polecam. Szkoda, że urywa się nagle i trzeba czekać na ciąg dalszy. 

"Strażnicy Galaktyki". Wiem. Powinnam napisać post na cztery kilometry wychwalając genialność filmu. Ale wszyscy już widzieli, wszyscy już napisali, po co się powtarzać? Uwielbiam. Rozrywka na najwyższym poziomie. Postaci świetne, Groot jest moim mistrzem, a tańczący brodaty Chris Pratt skradł me serce. Soundtrack do dziś hula w moich słuchawkach i sprawia, że nóżka sama chodzi. Bez nadęcia, z luzem, z humorem. Bradley Cooper swoim głosem zaczarował Rocketa. I podobnie jak Patryk z ponapisach.blogspot.com wnoszę o Groota w doniczce! Takiego na biurko (którego nie mam;)). Na film poszłam baaardzo późno, co było super posunięciem gdyż wiedziałam już, co by zostać do końca napisów i zrobić sobie spoiler kolejnej części:). Jeszcze bardziej czekam!

Obejrzałam jeszcze "Bunt na Bounty". Nie. Cała ludzkość mnie zlinczuje ale nie. Nie wiem, co to jest ale nie mam serca do filmów typu - załoga na statku, przygoda, ocean, brązowa skóra spalona słońcem i brudne, uklejone włosy. Jeff Bridges w tym "Stowarzyszeniu umarłych poetów" na statku - "Sztormie" mnie nie przekonał, Russel Crowe w "Panu i władcy...." też nie. Nie mój klimat. Sorry pal.
That's all folks!

(zdjęcia pochodzą ze
 stron: http://onlinemovies.pro/,http://kultura.gazetaprawna.pl/,http://movietime.pl/,http://filmykino.pl/,http://blog.tfaw.com/)

16 komentarzy:

  1. Ja lubię morskie klimaty, chociaż niekoniecznie w stylu "Stary człowiek i morze" jak w tym filmie z Redfordem (ale jeszcze go nie widziałem, więc nic więcej nie powiem). Za to "Bunt na Bounty" ogląda się dość dobrze, przedstawia on dość znaną historię, która wydarzyła się naprawdę, więc filmy o tym buncie to kino historyczne, a nie klasyczne przygodówki. Jednak wydaje mi się, że najlepsza pozostaje wciąż pierwsza ekranizacja, zrealizowana (uwaga!)... w roku 1935 (ciekaw jestem, czy oglądasz takie starocia :D). Z nowszych filmów to wspomniany przez Ciebie "Pan i władca" z Crowe'em jest moim zdaniem rewelacyjny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem. Zgrzeszyłam. Nie wiem, z czego to wynika, nie lubię po prostu "wodnych" filmów. Oczywiście nie generalizuję. Po prostu te, które widziałam nie zeżarły.
      Zaczęłam oglądać filmy dość późno. Tak naprawdę weszłam w to wszystko dopiero na studiach. Świadomie. Dlatego ciężko ogląda mi się starocie, nie potrafię przeboleć niektórych zagrań, efektów specjalnych. Oczywiście są wyjątki ale dość sceptycznie podchodzę. Może gdybym miała więcej czasu. Teraz ledwo starcza na nowości.
      A "Pan i władca..." wiem, że jest rewelacyjny. Ale, nie wiem, no, nie zapałałam miłością. Tak jak do "Predatora" na przykład, który przecież też jest ponoć rewelacyjny. Nie jestem zbyt otwarta jeśli idzie o kino:).

      Usuń
    2. Ja za "Predatorem" też nie przepadam, wolę inne filmy z Arnie'm.

      Usuń
    3. "Predator" wymiata po całości profani! ;D

      A morskich opowieści i ja nie lubię, niestety nie odmiennie kojarzą mi się z czymś nudnym. Trochę obejrzałem i nigdy nie zaiskrzyło.

      Usuń
    4. Ja niestety Arnolda darzę antypatią:) Drewniany niczym Pinokio. Już wolę jak gada po niemiecku o polepszeniu sytuacji kraju...

      Szyszku jak ja Cię rozumiem....

      Usuń
    5. Jak nie Arnold to może chociaż sam Predator Ci się podobał :D

      Usuń
    6. Taaaa.... i ten jego boski odgłos. Sorry, nie :)

      Usuń
  2. Jak już namierzę takiego Grooota to w ciemno dwa biorę. Później się rozliczymy jakoś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ok. Zrobię to samo:). Mam nadzieję, że się nie okaże nagle, że są 4:). Właśnie wyczytałam, że zrobili już takiego tańczącego i ma być w okolicy świąt. W juesej ofkors:).

      Usuń
  3. Ze starszymi filmami jest, jak z bedlington terrierem ; co to jest, łotdefak, nie chcę takiego czegoś u siebie , a jak sobie sprawisz, to docenisz i za skarby nie wymienisz na nic innego .

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie, nie mam takiego pieska. To metafora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dla mnie w pytkę! I piesek i metafora;)

      Usuń
    2. Metafora zajebista... aż sobie sprawdziłem jak wygląda ten bedlington terrier ;)

      Usuń
  5. To jest, Madi, nie przypadkiem . Zwizualizowałem sobie, jak jedziesz na tym swoim rowerze, a przed Tobą bieży taki baranek :-D)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ziiiiiiiiiiiiiiiis! Już wiem, co chcę dostać na urodziny! Metaforę! Chociaż nie....od zawsze jednak chciałam nazwać psa Gulasz. "Gullaszzzz! Ty kupo mięsaaa!!!", "Guulaaaszzzzz, Guullllaaaszzz gotuj się do wyjścia!" i temu podobne...ehhh...rozmarzyłam się ;)

      Usuń