piątek, 16 grudnia 2016

Długa noc

Mam wrażenie, że od jakiegoś czasu toczy się cichy i nieoficjalny pojedynek pomiędzy HBO, a Netflixem. Nawet nie same stacje, co fani, wypisują różne dziwne zarzuty, prześcigają się w kolejnych obejrzanych tytułach i nie wiem czemu to wszystko ma służyć. Dla mnie lepiej - być może dzięki temu poziom pójdzie w górę i jeszcze bardziej w górę, aż w końcu osiągnie szczyt szczytów i będę jakże najszczęśliwsza. Na razie korzystam ile wlezie.
Kilka seriali i filmów za mną ale jakoś ten jeden siedzi mi ciągle w głowie. Dlatego na tapetę idzie "The Night off" co w naszym wspaniałym, polskim tłumaczeniu oznacza "Długą noc". Niech i tak będzie.

"Długa noc" to opowieść o młodym studencie z Pakistanu o imieniu Nazir, który wraz z rodziną mieszka w Nowym Jorku. Pewnego wieczoru podbiera ojcu taksówkę i jedzie na imprezę. Po drodze musi się gęsto tłumaczyć kolejnym pasażerom, że on nie jest taksówkarzem i mają spadać bo nigdzie ich nie zawiezie, aż w końcu do taryfy wsiada młode, piękne, całe na czarno dziewczę i sytuacja się lekko odmienia. Dziewczę ma w oczach seks, dzikość i trochę depresji, na co Nazir reaguje rozbieganymi oczkami i wgapianiem się w lusterko. Laska mówi, że chce nad wodę, jadą zatem nad wodę. Po drodze mają kilka przygód, które zrobiły mi z mózgu wodę powodując analizę każdej postaci (coś jak w True Detective, oczywiście na końcu okazało się, że i tak nie miałam racji....). Koniec końców lądują u młodej w domu, zarzucają jakieś tam dragi, piją alkohol i bawią się w zabawy z nożem. Od noża do seksu krótka droga. Wiadomo. Po wszystkim nasz bohater budzi się na kuchennym stole, trochę nie ogarnia, szuka koleżanki, wchodzi do sypialni, a tam zonk. Krew, denatka, krew i więcej krwi. No i tutaj serial się zaczyna. Młody zostaje oskarżony o morderstwo.
Do akcji wkracza mój ukochany John Turturro (ponoć najpierw postać adwokata miał grać James Gandolfini ale nie doczekał, potem Robert DeNiro, w końcu padło na Johna i całe szczęście), czyli adwokat Jack Stone, który generalnie jest wyznawcą chodzenia na ugodę, ma w nosie klientów i chce tylko zarabiać. Smaczku postaci dodaje choroba - egzema. Trencz, koszula, aktówka, sandały i stopy owinięte folią spożywczą. Do tego patyczek służący do drapania. Mniamuśniej być nie mogło. Mamy jeszcze kumpla z więzienia - Freddie'go (Michael Kenneth Williams, którego uwielbiam za The Wire), młodą panią adwokat - Chandrę (Amara Karan), no i to w zasadzie tyle. Są jeszcze inne postaci ale te, które wymieniłam najbardziej zostały mi w pamięci.


Serial ma minusy. Dość dużo zapychaczy dziur, które sprawiały, że momentami odcinki się dłużyły. Jest to typ powolniaka, mięsistego rozwleczonego flaka z olejem ale, kurde, bez przesady. Nie interesuje mnie brat Nazira i syn Stone'a. Skoro ich wątki nie zostały rozwinięte, po co siać zamęt Naprawdę, 8 odcinków to niewiele i nie trzeba wprowadzać niepotrzebnych bohaterów i sytuacji nie mających związku z tematem serialu.
"Długa noc" idealnie wpasowuje się w dzisiejszą beznadzieję związaną z walką z systemem. No nie ma na dziada sposobu. Wszędzie (służba zdrowia, policja, oświata, kultura itd.) rządzą koneksje, lenistwo, wykonywanie roboty od do i olewanie potencjalnego pacjenta, klienta, ucznia. Są jakieś tam dowody, w sumie byle jakie, ale są. Emerytura za pasem, kolejna sprawa za pasem, po co się wgłębiać i analizować. Winny. I koniec tematu. Lecimy z kolejnym. Sam Nazir też jakoś nie za bardzo się stara, wsiąka w więzienne środowisko i poznajemy jego nową (a może prawdziwą?) twarz. Mam takie wrażenie, że w "Długiej nocy" nikomu na nikim nie zależy, są jakieś pojedyncze przebłyski ale nie mają siły przebicia. Jednak jest coś, co przyciąga w stronę telewizora i chce się tę beznadzieję i powolność oglądać. Nie ma nagłych zwrotów akcji, zaskakujących sytuacji (nie czuję, że rymuję) ale coś trzyma na tyłku i zmusza do dalszego oglądania.


W sumie polecam, chociaż nie każdy będzie usatysfakcjonowany. Na długie, zimowe wieczory w sam raz. Ciekawa jestem, czy serial zgarnie jakieś nagrody. Przeszedł chyba bez echa i jest za cichy na te wszystkie "Gry o tron" (uwielbiam) i "House of cards" (Frank, jesteś największą świnią).
Gdybym miała oceniać dałabym 6 na 10. Niech ma. Jeden punkt jest za oczy Nazira. 4 punkty za zdjęcia. 1 za Johna T. Amen.

niedziela, 17 kwietnia 2016

Kup pan książkę (ewentualnie komiks)!

Jest niedziela, są ogłoszenia parafialne. 

Stało się tak, że potrzebuję miejsca. W związku z tym sprzedaję książki i kilka komiksów. Gdyby ktoś, coś zapraszam do kontaktu na fejsie (wystarczy wpisać w wyszukiwarkę "fomohaber" i gotowe), lub mailem: fomohaber@gmail.com, lub w komentarzu of kors. 

Zapraszam, pozdrawiam i inne serdeczności. 





środa, 13 kwietnia 2016

Show me a hero


Jakoś tak się złożyło, że zaprzyjaźniłam się z serialami. W kinie ostatnio byłam na "Zjawie". Daaaawno temu. Zupełnie nie wiem, z czego to wynika, może z faktu, że w moim odczuciu najlepsze kino mam już za sobą. Lata 90te nie wrócą, Harvey Keitel, Gary Oldman, Robert De Niro i Willem Dafoe młodsi nie będą, a Ben Affleck, Chris Hemsworth i Chris Evans wybijają mi oczy swoimi klatami, a ja tego o nie, nie lubię (no dobra, Evans ma plus za "Sunshine" ale to dzięki genialności filmu, nie jego grze).
Tak więc seriale. Wybór jest przeogromny i tak naprawdę każdy znajdzie coś dla siebie. Jak ktoś lubi po turecku włączy sobie tvp, a jak ktoś woli z wąsem włączy sobie HBO GO. Ja wolę z wąsem.


"Show me a hero" to serial (w zasadzie miniserial) opowiadający historię Nicka Wasicsko - człowieka, który w wieku 28 lat obejmuje stanowisko burmistrza Yonkers (Juesej). Zadanie przed chłopakiem niełatwe, prawdę mówiąc ciut się wkopał, jednak młodość, wiara w siebie i w możliwość zmiany świata są tak silne, że Nick prze do przodu niczym kombajn podczas żniw. Otóż! Sąd federalny orzekł - trzeba wybudować mieszkania komunalne dla biedniejszej części społeczeństwa, przeważnie są to czarnoskórzy, przeważnie ćpają lub dilują, przeważnie mają dzieci z lewego łoża, przeważnie skończyli edukację na zerówce. Przeważnie. Nie zawsze. Mieszkania mają zostać wybudowane w dość ekskluzywnej dzielnicy co spotyka się z ogromnym protestem mieszkańców Yonkers. Powiedzmy sobie szczerze - białych, bogatych mieszkańców. Zaczynają się protesty, wrzaski, obelgi rzucane pod adresem Nicka i jego wąsa. Rady miasta sprowadzają się do pyskówek, interwencji policji, śliny tryskającej na prawo i lewo oraz głosowań, które za każdy razem przynoszą taki sam skutek - rada na budowę się nie zgadza, sąd budowę nakazuje. I weź tu bądź burmistrzem i miotaj się między ludem, a sądem. Przykro się na to wszystko patrzy. "Show me a hero" pokazuje, że wśród przyszłych mieszkańców nowych osiedli są samotna matka wychowująca trójkę dzieci, starsza pani tracąca wzrok z powodu cukrzycy, młoda dziewczyna starająca się wyjść na prostą (jednak ze zdebilałym chłopakiem u boku jest to dość trudne zadanie). Są zwykli ludzie, którym w życiu się nie udało i zasługują na pomoc i życzliwe słowo. I tak z odcinka na odcinek obserwujemy rozwój sytuacji, przeboje i podboje Nicka, problemy mieszkańców. W rezultacie osiedla zostają wybudowane, burmistrzem zostaje kto inny, a Nick... trzeba zobaczyć. Oczywiście mogłabym napisać wszystko bo serial jest na faktach. Każdy kto umie w wyszukiwarkę wpisać dwa słowa :"Nick Wasicsko" w ciągu minuty zapozna się z historią życia tego pana, jednak jak pokazuje forum filmwebu nawet w przypadku obrazu o prawdziwej postaci nie należy wychodzić przed szereg aby nie spotkać się z atmosferą bliską atmosferze podczas rad miejskich w Yonkers.


Jak ja lubię filmy i seriale społeczne. Wiem, że dla wielu są to nudy na pudy i flaki z olejem. Jak ja lubię Davida Simona, który jest scenarzystą idealnym. "The Wire" wciąż jest u mnie na pierwszym miejscu, jest serialem mojego życia i chyba nic tego nie zmieni. Teraz "Show me a hero". I znowu ludzie, różne punkty widzenia i to, co najbardziej lubię - nie wiem tak naprawdę kogo polubić, a kogo znielubić na amen. I zawsze ten jeden jedyny ostatni odcinek, gorzki, powodujący długą ciszę tuż po emisji, skłaniający do dyskusji, że nic nie jest tak, jak się nam wydaje. Że wszystko ma swoje dobre i złe strony. Że Nick miał rację ale też jej nie miał. Że społeczeństwo miało rację ale jakże się myliło. Że biedniejsi mieszkańcy wykorzystali szansę ale też ją cholernie zaprzepaścili. Za to kocham Cię Davidzie S. Spróbuj napisać coś pod jakiegoś superbohatera, spróbuj pójść tym modnym nurtem i nie wybaczę Ci tego nigdy.

Aktorsko serial oczywiście wymiata. W roli Nicka mój nowy ulubieniec - Oscar Isaac. Ładny pilot z "Gwiezdnych wojen" i tańczący Nathan z "Ex Machiny". Naprawdę koleś godny uwagi, przechodzi metamorfozy niczym uczestniczki programu "Sablewskiej sposób na modę".
Pojawia się też Winona Ryder, co mnie cieszy. Nie chcę o niej zapomnieć i mieć przed oczami tylko "Soku z żuka" (choć jest genialny, come mister tally man, tally me banana). Jest też Jon Bernthal, Alfred Molina i Catherine Keener, jednak całość skupia się wokół pana burmistrza i to on tutaj gra pierwsze skrzypce.
Całość przypada na wspaniałe lata 80te. Za duże marynarki, bufiaste rękawki i te piękne trwałe na kobiecych głowach. Ehhh, dzieciństwo, wróć.
Oczywiście bardzo polecam, to tylko (niestety) 6 godzin oglądania, warto się skusić.