środa, 13 kwietnia 2016

Show me a hero


Jakoś tak się złożyło, że zaprzyjaźniłam się z serialami. W kinie ostatnio byłam na "Zjawie". Daaaawno temu. Zupełnie nie wiem, z czego to wynika, może z faktu, że w moim odczuciu najlepsze kino mam już za sobą. Lata 90te nie wrócą, Harvey Keitel, Gary Oldman, Robert De Niro i Willem Dafoe młodsi nie będą, a Ben Affleck, Chris Hemsworth i Chris Evans wybijają mi oczy swoimi klatami, a ja tego o nie, nie lubię (no dobra, Evans ma plus za "Sunshine" ale to dzięki genialności filmu, nie jego grze).
Tak więc seriale. Wybór jest przeogromny i tak naprawdę każdy znajdzie coś dla siebie. Jak ktoś lubi po turecku włączy sobie tvp, a jak ktoś woli z wąsem włączy sobie HBO GO. Ja wolę z wąsem.


"Show me a hero" to serial (w zasadzie miniserial) opowiadający historię Nicka Wasicsko - człowieka, który w wieku 28 lat obejmuje stanowisko burmistrza Yonkers (Juesej). Zadanie przed chłopakiem niełatwe, prawdę mówiąc ciut się wkopał, jednak młodość, wiara w siebie i w możliwość zmiany świata są tak silne, że Nick prze do przodu niczym kombajn podczas żniw. Otóż! Sąd federalny orzekł - trzeba wybudować mieszkania komunalne dla biedniejszej części społeczeństwa, przeważnie są to czarnoskórzy, przeważnie ćpają lub dilują, przeważnie mają dzieci z lewego łoża, przeważnie skończyli edukację na zerówce. Przeważnie. Nie zawsze. Mieszkania mają zostać wybudowane w dość ekskluzywnej dzielnicy co spotyka się z ogromnym protestem mieszkańców Yonkers. Powiedzmy sobie szczerze - białych, bogatych mieszkańców. Zaczynają się protesty, wrzaski, obelgi rzucane pod adresem Nicka i jego wąsa. Rady miasta sprowadzają się do pyskówek, interwencji policji, śliny tryskającej na prawo i lewo oraz głosowań, które za każdy razem przynoszą taki sam skutek - rada na budowę się nie zgadza, sąd budowę nakazuje. I weź tu bądź burmistrzem i miotaj się między ludem, a sądem. Przykro się na to wszystko patrzy. "Show me a hero" pokazuje, że wśród przyszłych mieszkańców nowych osiedli są samotna matka wychowująca trójkę dzieci, starsza pani tracąca wzrok z powodu cukrzycy, młoda dziewczyna starająca się wyjść na prostą (jednak ze zdebilałym chłopakiem u boku jest to dość trudne zadanie). Są zwykli ludzie, którym w życiu się nie udało i zasługują na pomoc i życzliwe słowo. I tak z odcinka na odcinek obserwujemy rozwój sytuacji, przeboje i podboje Nicka, problemy mieszkańców. W rezultacie osiedla zostają wybudowane, burmistrzem zostaje kto inny, a Nick... trzeba zobaczyć. Oczywiście mogłabym napisać wszystko bo serial jest na faktach. Każdy kto umie w wyszukiwarkę wpisać dwa słowa :"Nick Wasicsko" w ciągu minuty zapozna się z historią życia tego pana, jednak jak pokazuje forum filmwebu nawet w przypadku obrazu o prawdziwej postaci nie należy wychodzić przed szereg aby nie spotkać się z atmosferą bliską atmosferze podczas rad miejskich w Yonkers.


Jak ja lubię filmy i seriale społeczne. Wiem, że dla wielu są to nudy na pudy i flaki z olejem. Jak ja lubię Davida Simona, który jest scenarzystą idealnym. "The Wire" wciąż jest u mnie na pierwszym miejscu, jest serialem mojego życia i chyba nic tego nie zmieni. Teraz "Show me a hero". I znowu ludzie, różne punkty widzenia i to, co najbardziej lubię - nie wiem tak naprawdę kogo polubić, a kogo znielubić na amen. I zawsze ten jeden jedyny ostatni odcinek, gorzki, powodujący długą ciszę tuż po emisji, skłaniający do dyskusji, że nic nie jest tak, jak się nam wydaje. Że wszystko ma swoje dobre i złe strony. Że Nick miał rację ale też jej nie miał. Że społeczeństwo miało rację ale jakże się myliło. Że biedniejsi mieszkańcy wykorzystali szansę ale też ją cholernie zaprzepaścili. Za to kocham Cię Davidzie S. Spróbuj napisać coś pod jakiegoś superbohatera, spróbuj pójść tym modnym nurtem i nie wybaczę Ci tego nigdy.

Aktorsko serial oczywiście wymiata. W roli Nicka mój nowy ulubieniec - Oscar Isaac. Ładny pilot z "Gwiezdnych wojen" i tańczący Nathan z "Ex Machiny". Naprawdę koleś godny uwagi, przechodzi metamorfozy niczym uczestniczki programu "Sablewskiej sposób na modę".
Pojawia się też Winona Ryder, co mnie cieszy. Nie chcę o niej zapomnieć i mieć przed oczami tylko "Soku z żuka" (choć jest genialny, come mister tally man, tally me banana). Jest też Jon Bernthal, Alfred Molina i Catherine Keener, jednak całość skupia się wokół pana burmistrza i to on tutaj gra pierwsze skrzypce.
Całość przypada na wspaniałe lata 80te. Za duże marynarki, bufiaste rękawki i te piękne trwałe na kobiecych głowach. Ehhh, dzieciństwo, wróć.
Oczywiście bardzo polecam, to tylko (niestety) 6 godzin oglądania, warto się skusić.

2 komentarze:

  1. Genialny serial

    OdpowiedzUsuń
  2. Romuald Szydło29 kwietnia 2016 00:01

    Przeczytałem, bo nie oglądałem. Zapuszczam. Zgalam i zapuszczam na przemian.I nic. Zapłacisz za to.
    Człokiew nie może z takim wąsem , jak myszka koło cipki.

    OdpowiedzUsuń