niedziela, 10 listopada 2013

Wyścig


Do kina poszłam trochę z ciekawości, a trochę z chęci udowodnienia sobie, że Formuła 1 to zabawa dla dużych, niedojrzałych chłopców. Oj jakże ja się pomyliłam...
Film Rona Howarda opowiada o dwójce kierowców wyścigowych, którzy konkurują ze sobą, pozornie się nie lubią i zrobią wszystko, żeby pokazać, kto tutaj jest lepszy.
Niki Lauda (świetnie gra go Daniel Bruhl) to typ intelektualisty, spokojnego człowieka stroniącego od alkoholu, kobiet, imprez i ogólnie chyba - świata.
James Hunt (grany przez Chrisa Hemswortha- średnio gościa znam i lubię ale miał co zagrać i zagrał dobrze) to hulaszczy zdecydowanie typ, co to z niejednego kielicha pił i w niejednym łóżku (ubikacji, samolocie, wannie, samochodzie) uprawiał powiedzmy, że miłość. 
Łączy panów naturalnie miłość do wyścigów. Lauda sprytnie, z głową, planuje kolejne starty, poprawia bolidy, wylicza, szacuje i ma zasady. Stwierdzenie "jest ryzyko, jest zabawa" ma się do Laudy tak, jak Keanu Reeves do dobrego aktorstwa- nijak. Hunt pije, jara, wsiada i jedzie, za wszelką cenę, na złamanie karku, niezależnie od pogody czy kondycji. Ciekawe jest to, że przed każdym startem wymiotuje, co pokazuje, że jednak lęk gdzieś tam głęboko w nim tkwi.
No i tak toczy się ta genialna opowieść, panowie startują, raz jeden wygrywa, raz drugi, aż tu nagle zdarza się tragedia i Lauda ulega poważnemu wypadkowi.
Jego walka, heroizm, chęć zmierzenia się z Huntem są tak silne, że musiałam na moment odwrócić wzrok, żeby nie zwymiotować na fotel. Koniec wszystkiego jest dość przewidywalny, przynajmniej, jeśli chodzi o Hunta. Lauda natomiast wbrew wszystkim i wszystkiemu zaskakuje na najwyższym poziomie i staje się bohaterem. 
Lubię obu bohaterów. Jednego za powagę, myślenie, inteligencję i spokój. Drugiego za poczucie humoru, umiejętność podejmowania ryzyka i też pewnego rodzaju przemianę, jaka się w nim dokonuje. Stwierdzam jednak, że Lauda był trochę uzależniony od Hunta, nie umiał bez niego żyć i startować. Huntowi to po prostu, zwyczajnie waliło. Wygrał i do widzenia, lecę na imprezę. 
Film oparty jest na faktach, wyczytałam, że Hunt zmarł na atak serca, a w testamencie życzył sobie ogromnej imprezy zamiast pogrzebu. No, jak go nie kochać? 
Lauda natomiast żyje do dziś, często można zobaczyć go na widowni podczas zawodów Formuły 1. 
Niesamowita historia. Polecam. Patrząc na archiwalne zdjęcia obu panów widać, jak bardzo się lubili. 
Niesamowitość potęguje (jak zawsze) muzyka Hansa Zimmera i te wszystkie efekty dźwiękowe (startujące bolidy, deszcz, wrzeszczący na trybunach ludzie). 
W kinie byłam wczoraj, dzisiaj w głowie mam tylko Daniela Bruhla, także mój wskaźnik zajebistości pokazuje mi, że zagrał lepiej od swojego towarzysza doli. No i to podobieństwo do oryginału! Ciągle jakoś Daniela B. mało, szczególnie w kinie anglojęzycznym. Mam nadzieję, że po "Wyścigu" to się zmieni. Raz jeszcze, polecam! (Na zdjęciu poniżej Niki Lauda i James Hunt, ci prawdziwi ;) )


poniedziałek, 4 listopada 2013

The Seasoning House


Długo zastanawiałam się, czy pisać cokolwiek na temat tego filmu. Bo co można napisać? Że był fajny, dobry, super? Kurde, ciężko.
Historia opowiada o głuchej dziewczynie, która wraz z innymi nastolatkami zostaje uprowadzona i umieszczona w domu publicznym, chociaż powinnam napisać po prostu - w burdelu. Nie wiem, czy można tutaj mówić o szczęściu w nieszczęściu ale dzięki swemu kalectwu oraz bliźnie na twarzy Angel (nazwana tak, przez właściciela tego wspaniałego domu - Viktora) zajmuje się "tylko" narkotyzowaniem dziewczyn i obmywaniem ich zmasakrowanych ciał (chociaż brudna woda i brudna gąbka z czystością nie mają nic wspólnego). Od czasu do czasu Viktor zaprasza Angel do swojego pokoju i opowiada o ich wspólnym, przyszłym wspaniałym życiu, po czym gwałci dziewczynę, z miłości przecież.
Angel w pewnym momencie postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i splot różnych zdarzeń sprawia, że musi uciekać. I potem jest tylko gorzej.
Po pierwsze na pewno nie jest to horror, dla mnie jest to survivalowa masakra, dramat jak stąd do Nowego Jorku i beznadzieja totalna. Film kojarzy mi się z Eden Lake i to tyle skojarzeń. Film jest okropny, ohydny, brudny, powodujący we mnie chęć zmasakrowania wszystkich mężczyzn świata, a jak się potem okazuje, kobiet też. Film jest tak mocny, że do dziś mam koszmary z nim związane i nie mogę się uwolnić. Siedzi we mnie cholerstwo i nie chce wyjść. Szczególnie jedna scena, od której zaczyna się ucieczka, nie pozwala o sobie zapomnieć. Nie wiem, co mam napisać. Czy mam polecać, czy nie. Czy można polecać taki film? Czy można stwierdzić, że film jest dobry, że się podobał, że świetna gra aktorska i zdjęcia? Czy w ogóle zwraca się na takie elementy uwagę, kiedy historia jest tak straszna, że wywraca wnętrzności do góry nogami?
Reasumując - ja nie żałuję, że film obejrzałam. Film, jak życie - nie zawsze jest pięknie i miło. Jeśli produkcja zostawia we mnie jakąś myśl, reakcję organizmu, dziwny ucisk w mózgu - zawsze polecam. Chociaż nie powiem, że film jest dobry bo nie mogę, historia, którą opowiada na to nie pozwala. Nie miejcie złudzeń, nie miejcie nadziei - może z takim nastawieniem uda się to półtorej godziny jakoś przetrwać.
(zdjęcie pochodzi ze strony www.dirtyhorror.com)