czwartek, 23 stycznia 2014

Basen


Ot tak, przypadkiem sięgnęłam po ten film. Leżał na półce w wypożyczalni, a że nic innego nie było - wzięłam.
Dzięki Ci Boże!
Film opowiada historię pisarki Sary Morton (w tej roli Charlotte Rampling), która w poszukiwaniu ciszy i spokoju wyjeżdża do Francji, by w domu swojego wydawcy (i jak mniemam kochanka) napisać coś sensownego. Jest bosko. Ciepło, wietrznie, cicho. Są kawiarenki, skutery i kelner z wąsem. Żyć nie umierać.
Wszystko leci na łeb na szyję, kiedy dom odwiedza córka wydawcy - Julie. Taka tam panna lekkich obyczajów co to z niejednej szklanki piła, niejednego papierosa i blanta wypaliła i spała z całą wsią, miastem i Francją. Aha. Lubi też świecić biustem rano, wieczór, we dnie i w nocy.
Jest też tytułowy basen, w którym Julie spędza większość czasu.
Po kolei.
Film pięknie się snuje. Uwielbiam ten moment, kiedy pisarka siada do laptopa i zaczyna stukać (mój ukochany odgłos ever!), uśmiecha się pod nosem bo praca idzie pełną parą. Uwielbiam ten wielki dom, te schody, okno na ogród. Uwielbiam tę Francję miłą, cichą i spokojną. Całość jest oniryczna, tajemnicza.
Na początku myślałam, że to film z jakimś lezbisjkim wątkiem. Ale nieeeee.
Otóż Julie pomału staje się obsesją Sarah. Dzień po dniu nienawiść przeradza się w obsesję. W końcu następuje przełom i obie panie zaczynają się dogadywać. Sarah wpada na genialny pomysł i zaczyna pisać o Julie.
I siedzę, oglądam, nie wiem, do czego to wszystko zmierza. Ok, film o pisarce szukającej pomysłu na książkę. Film o przełamywaniu własnych dziwnych jazd (Sarah je tylko jogurt i pije colę, zapina się pod szyję i widok mężczyzny powoduje u  niej takie, wiecie, "feeeeeeee").
I teraz jest morderstwo, jest kopanie ciała w ogrodzie, Sarah się cieszy, bo ma temat, córka się cieszy, bo Sarah jej nie wyda, rozstajemy się w miłości i pokoju. Sarah wraca do Londynu, wychodzi z wydawnictwa i nagle RYYYYYYYYYYYYP. I nie napiszę nic więcej. Szok, jakiego doznałam sprawił, że do dziś zachodzę w głowę, tłumaczę sobie miliard razy, szukam, pytam i rozmawiam i myślę, że wiem, ale cholera! na pewno nie wiem, bo wie tylko on - reżyser Ozon i nienawidzę go za to. Że się ze mną bawi i robi mi kuku w mózgu. Żeby za dużo nie spoilować - od dwóch dni chodzę i śpiewam pod nosem Itts dżaaastt majjj imadżiinejszyyynnnnnn. I tyle. Polecam te film. Może na początku wydać się trochę nudnawy ale wytrwajcie. Oglądajcie. Amen.

PS. Z innej beczki ale nie ma sensu pisać osobnego posta po dwóch odcinkach. "True Detective". Jezus Maria! Jak ten serial będzie trzymał poziom dwóch pierwszych odcinków to postawię sobie ołtarzyk z wizerunkiem Matthew McConaughey na środku pokoju. Będę oddawała hołd! Fabuła, dialogi, kolory, bohaterowie. Kurde, nie ma tam słabego punktu! I nawet polubiłam poniedziałki. Ale dopiero od 22.

2 komentarze:

  1. "Basen" całkiem dobry, ale "U niej w domu" jeszcze lepsze!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie widziałam. Muszę nadrobić. Jeśli klimatem choć trochę przypomina "Basen" to kupuję to. Dzięki za polecenie:)

      Usuń