Nie nadążam. Za dużo filmów, seriali. Za mało czasu. Staram się oglądać tylko dobre produkcje jednak nie zawsze jest tak, jak sobie zaplanowałam. Tak było w przypadku tego serialu. Lubię w brytyjskie, lubię Carey Mulligan, lubię Netflixa i lubię miniseriale. Powinno do szczęścia wystarczyć...teoretycznie...
"Collateral" to dziwny serial. To tylko cztery odcinki, które przelatują przez palce, mimo, że chwilami się dłużą i przynudzają. Mamy morderstwo, mamy panią detektyw i mamy całą gamę postaci, które w jakiś sposób z owym morderstwem się łączą. Mamy uchodźców, mamy Londyn, mamy polityków. Dużo tego, nie? No właśnie. A to TYLKO cztery odcinki. Nie lubię za mało, nie lubię za dużo. Lubię, kiedy jest w sam raz. Kiedy serial jest wielosezonowy i każdy wątek jest rozciągany do granic możliwości - męczę się. Kiedy jednak jest dużo wątków, a mało czasu - nie wiem po co i na co.
Najmocniejszą stroną tego serialu są kobiety. Pierwsza - Kip Glaspie (Carey Mulligan). Pani detektyw. Nie wiem o niej nic. Widać, że jest w ciąży, chociaż śmiga po schodach jak zwinna sarenka (ta...chciałabyś...). Była nauczycielką, miała jakiś epizod sportowy, ma męża. Tyle. Słabo. Chcę więcej. Chcę widzieć, co robi w domu, kiedy w końcu wróci ze służby. Chcę poznać jej męża i zobaczyć przygotowania do pojawienia się na świecie nowego członka rodziny. Chcę zobaczyć jak mieszka i co je na śniadanie. Cokolwiek. Naprawdę. Cokolwiek. Niestety panią detektyw mogłam zobaczyć tylko w akcji. Lubię Carey Mulligan. Cieszę się, że jest jej coraz więcej i mam nadzieję, że pozostanie "cichą" gwiazdą Holiłódu.
Druga - Sandrine Shaw (Jeany Spark). Pani w mundurze. Pani żołnierz. Pani z pozoru robot, w środku jednak krucha istota walcząca ciągle z przeszłością. Twarda dziewczyna próbująca zmyć ze swoich włosów kawałki z przeszłości. Dosłownie. Kobieta w męskim świecie. Córka żołnierza. Siostra żołnierza. Trochę mi jej żal i trochę ją rozumiem.
Wokół tych dwóch głównych bohaterek krążą inne kobiety. Ksiądz lesbijka, była żona lubiąca nielegalne rozrywki, młoda dziewczyna z pizzerii i Fatima, która przypłynęła na łódce i próbuje jakoś żyć. Mężczyźni są, owszem, ale odnoszę wrażenie, że to serial o kobietach i to one grają tutaj pierwsze skrzypce.
Jeśli chodzi o zarzuty, jest jeden. No nie da się w czterech odcinkach rozwiązać sprawy, zapoznać widza z bohaterami (samo "Hej, jestem Kip" mi nie wystarczy, sorry), stworzyć jakiejś więzi na linii widz - bohater. Mam wrażenie, że fabuła to takie liźnięcie, taki przedskoczek, z tym, że Stocha niestety nie ma. I nie będzie. Dwie dziurki w nosie, skończyło się. I tak siedziałam w fotelu, oglądałam, nie towarzyszyły mi żadne emocje.... Za szybko to wszystko, zdecydowanie za szybko. Nie wiem, czy taki był zamysł, czy pieniędzy zabrakło, czy może Carey rzeczywiście była w ciąży i wody jej odeszły. W każdym razie czuję niedosyt i takie traktowanie tematu po łebkach to nie dla mnie. A mogło być tak pięknie. Mógł być Londyn pełen uchodźców radzących sobie (lub nie) z nową sytuacją. Mogła być sprawa grająca detektywom na nosie. Mogła być Kip pijąca kawę z mężem.
Co mi się podobało? Wyżej wspomniane panie. Carey jest świetna i zawsze wypada dobrze. Uwielbiam jej niski głos i chcę jej ciągle słuchać. Generalnie aktorzy wypadli bardzo wporzo.
Fajne zagranie z piosenkami otwierającymi każdy odcinek. Jestem tutaj nieobiektywna. Puśćcie mi Queen na początku "M jak miłość", a zostanę psychofanką.
Klimat Londynu zawsze mnie bierze.
I tyle. Nie wiem, czy polecać, czy nie. Jeśli ktoś cierpi na nadmiar czasu może obejrzeć ale czy to coś zmieni? Czy coś wniesie do życia? Czy będzie prowokowało do dyskusji? Średnio. Czy mogłoby być czymś lepszym? Zdecydowanie. Więcej odcinków, więcej obyczaju, więcej trudności w rozwiązywaniu sprawy i byłby piękny serial. A tak... jest po prostu serial. Amen.
Druga - Sandrine Shaw (Jeany Spark). Pani w mundurze. Pani żołnierz. Pani z pozoru robot, w środku jednak krucha istota walcząca ciągle z przeszłością. Twarda dziewczyna próbująca zmyć ze swoich włosów kawałki z przeszłości. Dosłownie. Kobieta w męskim świecie. Córka żołnierza. Siostra żołnierza. Trochę mi jej żal i trochę ją rozumiem.
Wokół tych dwóch głównych bohaterek krążą inne kobiety. Ksiądz lesbijka, była żona lubiąca nielegalne rozrywki, młoda dziewczyna z pizzerii i Fatima, która przypłynęła na łódce i próbuje jakoś żyć. Mężczyźni są, owszem, ale odnoszę wrażenie, że to serial o kobietach i to one grają tutaj pierwsze skrzypce.
Jeśli chodzi o zarzuty, jest jeden. No nie da się w czterech odcinkach rozwiązać sprawy, zapoznać widza z bohaterami (samo "Hej, jestem Kip" mi nie wystarczy, sorry), stworzyć jakiejś więzi na linii widz - bohater. Mam wrażenie, że fabuła to takie liźnięcie, taki przedskoczek, z tym, że Stocha niestety nie ma. I nie będzie. Dwie dziurki w nosie, skończyło się. I tak siedziałam w fotelu, oglądałam, nie towarzyszyły mi żadne emocje.... Za szybko to wszystko, zdecydowanie za szybko. Nie wiem, czy taki był zamysł, czy pieniędzy zabrakło, czy może Carey rzeczywiście była w ciąży i wody jej odeszły. W każdym razie czuję niedosyt i takie traktowanie tematu po łebkach to nie dla mnie. A mogło być tak pięknie. Mógł być Londyn pełen uchodźców radzących sobie (lub nie) z nową sytuacją. Mogła być sprawa grająca detektywom na nosie. Mogła być Kip pijąca kawę z mężem.
Co mi się podobało? Wyżej wspomniane panie. Carey jest świetna i zawsze wypada dobrze. Uwielbiam jej niski głos i chcę jej ciągle słuchać. Generalnie aktorzy wypadli bardzo wporzo.
Fajne zagranie z piosenkami otwierającymi każdy odcinek. Jestem tutaj nieobiektywna. Puśćcie mi Queen na początku "M jak miłość", a zostanę psychofanką.
Klimat Londynu zawsze mnie bierze.
I tyle. Nie wiem, czy polecać, czy nie. Jeśli ktoś cierpi na nadmiar czasu może obejrzeć ale czy to coś zmieni? Czy coś wniesie do życia? Czy będzie prowokowało do dyskusji? Średnio. Czy mogłoby być czymś lepszym? Zdecydowanie. Więcej odcinków, więcej obyczaju, więcej trudności w rozwiązywaniu sprawy i byłby piękny serial. A tak... jest po prostu serial. Amen.