czwartek, 16 lipca 2015

"True Detective" - moje wrażenia po 4 odcinkach 2 sezonu.


Cztery odcinki drugiego sezonu "True Detective" za mną. Nigdy nie oceniam książki po okładce, ale tym razem zrobię wyjątek. W końcu cztery odcinki to połowa sezonu i można już parę zdań uszyć. 
Niestety należę do osób pamiętliwych. Oj, jak ja pamiętam... Nie potrafię podejść do drugiego sezonu tego serialu, ot tak, jakby nie było Rusta i Harta, króla w żółci i całej tej onirycznej otoczki. Noł. Tak mi się przynajmniej wydawało na początku. Po trzecim odcinku powiedziałam sobie twardo "Daj se siana dziewczyno" i próbowałam spojrzeć na losy bohaterów jakbym się wcale od wielu miesięcy nie napalała, nie czekała i nie liczyła godzin i lat. Ale muszę napisać jedno. Pierwszy sezon "True Detective" jest genialny. Nie znajduję słabego punktu, zdjęcia, dialogu. Nie znajduję sekundy nudy. Wszystko jest tak, jak ma być. Wszystko jest tak bardzo dla mnie. Obejrzałam w swoim życiu mnóstwo seriali i mam nadzieję, że jeszcze więcej przede mną. Wiem jednak, że "True Detective" zawsze będzie w pierwszej trójce, a może nawet dwójce. 
Sezon drugi. Jestem zołzą. Marudzę, jęczę i faflam pod nosem. Zobaczyłam ten nieszczęsny trailer, nieszczęsnego Colina z jeszcze bardziej nieszczęsną Rachel i stwierdziłam, że chyba kogoś fest pogięło ale może ja się nie znam i dam szansę. I dałam. I siedzę co tydzień na kanapie i nudzę się jak mops oczekując na jakiejś pierdolnięcie, którego ani widu ani słychu. 

W punktach mi będzie łatwiej:
1. Bohaterowie. Jezusie z Lipowca. Takie to wszystko jest smutne, załamane i wyrzygane przez życie, że mam ochotę pójść tropem Karola i pociąć sobie twarz. Velcoro (Colin zbity pies Farrell). Ojciec lejący kastetem po pysku, pali, chleje, żona go zostawiła (oczywiście została zgwałcona), życie nie ma sensu, a włosy myje raz na dwa tygodnie. Szeryf Ani (Rachel McAdams). Chłopczyca (nie, nie jest stereotypową policjantką, nie) z nawiedzonym ojcem i siostrą, która swej wenie twórczej daje upust kręcąc tyłkiem przed kamerą zabawiając się przy tym swoją waginą. Ani także spławia chłopców z prędkością światła, beng, beng. Paul (Kitsch). Na samym początku miałam wielką nadzieję, że ta postać się fajnie rozwinie, okaże się, że podczas wojny zmienili mu płeć i tak naprawdę jest smukłą blondynką (chociaż wolę brunetki). Ale nie. Paul jest gejem, któremu się wydaje, że nim nie jest, patrzy spod byka i wiecznie trzyma dłonie splecione na kroczu (taki zły policjant). Jest przystojny, ok, ale taki ciapowaty i płaczący, że ból. No i wreszcie Frank (Vince Vaughn), który na razie jest moim ulubionym bohaterem, chociaż akcja ze spękanym sufitem pod tytułem "moje życie spękane niczem ów sufit jest" wywołała u mnie śmiech, bo przecież nie współczucie. Ale ale i tak, pośród tej galerii dziwaków Vince na razie rządzi. I ma żonę wyglądającą jak elf. To też jakiś plus jest.
2. Fabuła. Yyyyy. Co? Ok, zamordowano kolesia, zabrano mu oczęta i? Ciągnie się to wszystko jak flaki z olejem, makaron. Zero ładu i składu, bo przecież ważniejszy jest płaczący Paul niż jakieś tam śledztwo. Za dużo o bohaterach, za mało historii. A ta wija w czwartym odcinku? Trup się gęsto ściele ale naszych bohaterów zło nie tyka. Samo życie, panie, samo życie...
3. Czołówka. Świetna. Świetny wałek otwierający, acz ciągle przed oczami mam tę nagą kobietę, co to w pierwszym sezonie kucała wbijając sobie czarne szpilki w tyłek. Mniam. 
4. Klimat. Bierze mnie. Trochę czasem jakbym oglądała "Social Network" (tak żółto, zielono i brązowo) ale da się wytrzymać. Niezły sen Velcoro z kiczowatą piosenkę, co mi serce skradła. Koleś z głową ptaka i bronią w ręku - także na plus. Dziewczę śpiewające w barze - mhm, poproszę częściej.
5. Napięcie. Ok, jakiekolwiek emocje. Złość, smutek, radość, strach. Nic. Oglądam to i nie czuję nic. Nikomu nie kibicuję, nikomu nie życzę źle. Nic mnie nie dziwi, niczego się nie boję, nic mnie nie zastanawia i mam w nosie kto zabił i dlaczego Państwo Semyon nie mogą mieć dziecka. 

Tyle. Obejrzę do końca, żebym już z ręką na sercu mogła powiedzieć, że nie tym razem Panie Pizzolatto. I nawet traktując ten sezon jak zupełnie inną bajkę (w końcu tak ponoć jest) nie mogę powiedzieć, że mi się podoba. Policyjniak, czy nie - bezjajeczny, nijaki, nudny, oleisty i zawiesisty. 
A Wy jak? Ze mną, czy raczej w opozycji?