wtorek, 29 października 2013

Sugar Man


Są takie historie (filmowe), które powalają nas swoją fabułą. Zastanawiamy się, jak to się mogło stać, kto to wymyślił itd., jednak nadal jest to tylko, lub aż, film. "Sugar Man" to samo życie. Nie wiem czy kiedykolwiek jakakolwiek historia poruszyła mnie tak bardzo.
Jak to możliwe, żeby muzyk tak genialny, tekściarz porównywany do Boba Dylana, charyzmatyczny, odważny nie zrobił kariery, mało tego, przepadł bez wieści? Film "Sugar Man" jest dokumentem opowiadającym historię Rodrigueza - najbardziej tajemniczego muzyka ever (przynajmniej dla mnie).
Oglądałam ten film z wielkim niedowierzaniem. Gdyby nie wypowiedzi dziennikarzy, wydawców, córek poparte zdjęciami, czy innymi "dowodami" gotowa byłabym pomyśleć, że to kolejna historia wyssana z palca.
Wszystko zaczęło się od tego, że pewnego dnia pojawił się chłopak z gitarą i świetnymi tekstami. Grał koncerty, takie w barach, dla kilkunastu osób, do przysłowiowego kotleta. Pojawił się wydawca, zachwycił się, zrobili płytę, wydali i ... dupa. Nic. Zero odzewu, zero sprzedanych egzemplarzy. Ktoś, coś, jakoś i nagle płyta znalazła się w RPA. I bumm!!! Rodriguez stał się gwiazdorem większym niż Elvis, słuchali go wszyscy, śpiewali go wszyscy, kochali go wszyscy...szkoda, że on sam nic o tym nie wiedział. Pojawiła się wiadomość, że popełnił samobójstwo. Potem następuje najciekawszy fragment filmu czyli "skąd koleś ów się wziął?". Dochodzenie do informacji jest wspaniałe, wciągające, a rezultaty sprawiają, że widz (w tym wypadku ja) spada z fotela ( w tym wypadku z kanapy). Dość, bo i tak zaspoilowałam, jak rzadko. Ludzie, co to jest za historia! Kopciuszek przy Rodriguezie to małe piwo. Koniecznie to trzeba zobaczyć! Ten przełom, kiedy nagle okazuje się, że oto jest. Że ludzie nadal chcą, słuchają i czekają.
Prócz fabuły film przyciąga także muzyką - świetnymi piosenkami Rodrigueza z moim ukochanym "I wonder" na czele. Fragmenty animowane również robią wrażenie. Całość utrzymana w bardzo przyjemnej, ciepłej, rozmytej atmosferze. Na okładce filmu dvd słusznie ktoś zauważył: "Najbardziej wzruszający i optymistyczny film, jaki widziałem". Prawda to. Rzadko się zdarza mieć kulkę w gardle (tak się wzruszam), a jednocześnie cieszyć japę (tak się objawia optymizm). Jeśli ktoś nie wierzy w cuda, to po tym filmie na pewno się to zmieni. Polecam, podpisuję się pod filmem rękami, nogami i czym tylko!
(zdjęcie pochodzi ze strony magazynkontakt.pl)

wtorek, 22 października 2013

Grawitacja


Podejścia do tego filmu miałam dwa. Za pierwszy razem, z grubej rury, Imax, 3D, ekran jak stąd do Australii itd. Wstyd się przyznać, więc napiszę to szybko i jeszcze szybciej zapomnę – po kwadransie uciekłam z kina. Don’t ask…
Drugie podejście – mniejszy ekran i ludzkie 2D.
W sumie nie wiem, czy jest sens pisać cokolwiek, skoro wszyscy oglądają „Grawitację” w 3D ale jednak muszę.
Historia opowiada o dwójce astronautów, którzy walczą o to by jakoś wrócić do domu. Za bardzo nie mają czym, gdyż ich stacja, delikatnie mówiąc, się rozwala.
Pustka, cisza, dryfowanie, przyspieszone oddechy i mdłości. Nie widziałam nigdy w życiu filmu tak doskonałego przestrzennie. Skoro w 2D kilka razy musiałam odwracać wzrok, żeby powstrzymać zawroty głowy, skoro przestrzeń, jej ogrom, spociły mi ręce… co czuł widz podczas seansu 3D? Niebywałe.
Nie zgodzę się z zarzutami, że Sandra Bullock jest słabym elementem filmu. Że jej bohaterka mówi sama do siebie i jest spanikowana. Cóż. Kobieta, sama w kosmosie? Za chwilę może umrzeć? Hello! Wszyscy gadalibyśmy sami do siebie, sikali w majty i śpiewali pod nosem durne piosenki, byle jakoś przetrwać.
Muzyka w filmie – świetna, zrobiła mi kulkę w gardle cztery razy, łza popłynęła razy dwa.
Technicznie to nie jest film, tylko dzieło sztuki. Nie wiem jak oni to zrobili, czekam na film na BluRay, liczę na jakieś dodatki, making offy itd.
Film jest po prostu piękny. Wizualnie. I nie jest tak, że fabuła jest dodatkiem do efektów. Nie zgodzę się z tym nigdy. Historia plus przestrzeń plus muzyka plus gra aktorska dają po prostu dzieło filmowe. Jak dla mnie 10/10. Lektura obowiązkowa! I proszę, pójdźcie też na 2D, przekonajcie się.
Niech moc będzie z Wami!

(zdjęcie pochodzi ze strony www.hdwallpapers.in)


czwartek, 10 października 2013

Labirynt

Oj, długo czekałam na taki film. W zasadzie rzadko się zdarza, że nie wiem, na co idę do kina. Teraz 
w sumie trochę nie wiedziałam. Oczywiście widziałam trailer ale (DZIĘKUJĘ!!!!!) nie pokazał on całego filmu, co niestety w trailerach często się praktykuje.
No to poszłam do tego kina. Zapomniałam o szumiącej klimatyzacji, żrących ludziach (Jezus, jak ja tego nienawidzę!!), nogach trzymanych na siedzeniach. No i się zaczęło.
Od pierwszego momentu wiedziałam, że będzie dobrze. Pochmurno, deszczowo, brązowo. Muzyka jak w Zabójstwie Jesse'ego Jamesa...czyli wiadomo, że czochra to i owo. 
Obsada - no Hju, jak to Hju, taki tam normalny, poprawny aktor. Paul Dano wiadomo - genialny, chociaż w "Labiryncie" nie nagadał się za wiele, no i Jake, kurde no, koleś jest cudowny. 
Jak można zauważyć w trailerze są sobie dwie rodziny, spotykają się w Święto Dziękczynienia i nagle jebut, znikają im córki. Dwie, małe takie. I ni ma. Nikt nie wie, gdzie co i jak, po co i dlaczego ale podejrzenia padają na chłopaka z samochodem (Paul D.) i zaczyna się hmmm jatka.
Nie wiem, jak można zrobić tak gęsty, ciężki film. Niesamowite. Jak można zrobić tak długi, ciężki, gęsty film. A im dalej w las, tym gorzej, w sensie lepiej. Ojciec Hju z uporem maniaka chce na własną rękę znaleźć porywacza, policjant w swej koszuli dopiętej do granic możliwości błądzi, szuka, ściga i kurde ciągle jest obok. No i końcówka filmu robiąca mi z mózgu WHAT THE FUCK!. Ja kocham filmy. Naprawdę. Ale jak wychodzę z kina i mówię"no spoko", to spoko. A tutaj? Czułam się okropnie, fatalnie, ciężko, źle, mdliło mnie i mózg mi ludzie wysiadł. Dół, depresja i chęć uwolnienia się wreszcie. Kocham to. Kocham to uczucie, kiedy film mnie bierze całą, od stóp do głów, poniewiera, wykręca i wyrzyguje. 
Kto nie widział, ten trąba, jest to film obowiązek po prostu. Nie wiem, czy odważę się na drugi raz, choć ta gęstość mnie pociąga. I ja proszę, niechże ktoś w końcu doceni Jake'a G.
 I marsz do kina!!! Tylko mi popcornu nie żryć!